Wczoraj było o adwencie i dziś też, jesteśmy monotematyczni :). Dziś będzie o wieńcu adwentowym, jako naszej tradycji. Pierwszy raz poszliśmy do lasu po materiały i wróciliśmy z pięknym płaskim płatem drewna. Wykorzystywaliśmy go zazwyczaj. W tym roku zaś użyliśmy szyszek, które przywieźliśmy sobie znad morza. Koncepcja wieńca była do samego końca nieustalona. Najpierw mieliśmy sami przetapiać świeczki i je zabarwić na fioletowo, ale się nie udało. Kupić też nie zdążyliśmy fioletowych, zostały białe, których akurat mamy w domu pod dostatkiem. I dobrze się stało, bo fioletowe kolorystycznie by się gryzły z naszą ostateczną wersją wieńca.
|
Mały mnich w koszulce Tatusia |
Szyszki najpierw mieliśmy malować na zielono i tylko stronę "prawą", czyli górną. Potem poozdabiać wstążkami. Ale w trakcie nagle zauważyłam, że szyszka ma fajny dół. Zrobiliśmy więc kwiaty. Potem wystarczyło wszystko skleić i gotowe. Malowanie było oczywiście rodzinne, Młody dzielnie pomalował dwie szyszki, potem coś pomazał z Mamą i zabrał się za malowanie na kartce, a potem wylewanie wody i ciapanie się w niej.
|
Oryginalne palety na talerzach |
Ale było rodzinnie i zabawnie i to się liczy. Przy okazji Mąż rozmawiał przez telefon ze swoją Mamą, więc już w ogóle było rodzinnie.
Teraz co niedzielę zapalamy jedną świecę, a codziennie modlimy się wspólnie. Naprawdę bardzo lubię adwent i grudzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz