Wtedy zaczęło się szukanie starej kołyski. Szybko udało się taka znaleźć u nas w mieście, pojechaliśmy i kupiliśmy. Była zjedzona przez korniki, nie miała szczebelków na materac, i generalnie wyglądała tak.
Potem zaczęła się praca, żmudne ścieranie starej farby papierem. Po takiej pracy człowiek był czerwony, cały w pyle. I przyjemniejsze rzeczy, szpachlowanie - ja dowiedziałam się, że jest szpachla do drewna. Potem malowanie (nietoksyczną farbą akrylową) i ozdabianie według naszego pomysłu.
Przy okazji zwiedziliśmy Leroy Merlin, zobaczyłam ile tam różności może być, ile rodzajów deseczek, kijków itp.
By podwyższyć naszą kołyskę, kupiliśmy sztachetki do płotu.
Całość prac i w ogóle sam pomysł na prawdę polecamy. Fakt, że wyniosło nas to drożej niż chcieliśmy, używane kołyski wychodziły taniej, ale to co zrobiliśmy ma duszę. Dla nas było niesamowicie ciekawym doświadczeniem. I cieszymy się, że nasz syn miał taką kołyskę. Ja z przyjemnością przy niej siadałam.
Boki kołyski miały być początkowo malowane ręcznie, ale z racji kosztów farb akrylowych i małych zdolności malarskich zdecydowaliśmy się na naklejki, zakupione w internecie, dopasowane idealnie do rozmiaru kołyski.
A tak wygląda efekt końcowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz