Przed wyjazdem wydawało mi się to czymś nieprawdopodobnym, żebyśmy dali radę. Jak utrzymać dziecko na kolanach, zwłaszcza takie, które dopiero co nauczyło się chodzić i ćwiczy tę umiejętność wszędzie. Mój niepokój wzrósł, kiedy na stacji okazało się, że pociąg - szynobus jest tak załadowany, że mamy trudność, żeby wsiąść do niego. W końcu jedno miejsce dla mnie się znalazło. Przy okazji podziękowania dla pewnego Pana, który nam je zapewnił. Mąż miał mniej szczęścia, stał z plecakami i wózkiem ściśnięty, oparty o rowery.
Ale do rzeczy. Moje sugestie, co nam pomogło i co zabrać na taką drogę.
1. Na początku dobrze jest stopniować rzeczy, które dziecko ciekawią, tak by atrakcji wystarczyło na całą drogę. Czyli maksymalnie je wykorzystywać.
2. Rozmawiać o tym co za oknem - ja współpasażerów poprosiłam o cierpliwość na samym początku, bo właściwie całą drogę mówiłam. Mamy dziecko z natury gadatliwe, ciągle pokazuje palcem, mówi yy, bu, pa, pokazując różne rzeczy, a ja mu objaśniam. Nawet o kurzu, który się wzbił spod kół samochodu sobie opowiadaliśmy. Inwencja rodzica musi być ogromna, bo jak widzimy przez pół godz. tylko drzewa, to brakuje tematów.
3. Po tych rozmowach pora na zabawki - coś co nie zajmuje wiele miejsca w plecaku:
Koniecznie - długopis. My malowaliśmy rączki, moje i młodego. Robiliśmy sobie teatrzyk paluszkowy, paluszek łaskotał, drapał, skakał, pokazywał części ciała. Mała rzecz a cieszy. Dziecko zainteresowane, bo coś ma na rączce.
Książeczki - Ulica Czereśniowa jest hitem. Oglądaliśmy bardzo długo kilkakrotne.Dziękujemy Wydawnictwu Dwie Siostry za te wspaniałe pozycje.
Ale mieliśmy też kilka mniejszych ulubionych. Zwierzęta wiejskie i ich odgłosy ratowały nas w cięższych chwilach.
poza tym spinacze - mała rzecz, łatwa do spakowania, a zajmuje na dłuższą chwilę. Młody odczepiał od siebie klamerki, które ja przyczepiałam na niego. Przy okazji bawiliśmy się w kłapiące paszczą krokodyle.
Do tego wszystkiego dołączył traktorek - zabawka duża wprawdzie, ale dla naszego syna ulubiona. Towarzyszy nam wszędzie. Więc był i tym razem. Traktorek jeździł po szybie, obracały mu się koła, podskakiwał, warczał, staczał się z półeczki, jeździł po naszych rękach.
Do tego mieliśmy obiadek w słoiku, chrupki i picie. I na prawdę daliśmy radę, a młody podróżnik wytrzymał tę drogę w obie strony.
A i pamiętajcie o bilecie dla Malucha, za zero zł, ale musi być.
U nas też podróż był z takim maluchem , ale jednak autem. Nie była jednak łatwa. Warto jednak przyzwyczajać do podróży od małego.
OdpowiedzUsuń